Rzymskokatolicka homofobia
Czyli niewiarygodna, śmiercionośna piramida absurdów, która jednych doprowadziła do odebrania sobie życia, a drugich zmusiła do przyjęcia przeróżnych strategii przetrwania.
W Kościele rzymskokatolickim (dziś w moim rozumieniu “katolickim” in spe) jest zbudowana piramida absurdów dotycząca wierzących osób LGBTQ+. Podstawą tej piramidy nie jest „Pismo Święte” czy argument “ad naturam”, jak to chciałaby widzieć instytucja rzymskokatolicka w wyrażeniach użytych w Katechizmie Kościoła Katolickiego — podstawą tej piramidy jest zwyczajne historyczne uprzedzenie, homofobia, która stała się specyficznie rzymskokatolicka, ponieważ jest zagnieżdżona w oficjalnych dokumentach kościelnych i wbudowana w rzymskokatolicką teologię oraz antropologię. Przenoszę dyskusję z osób LGBTQ+ na tę homofobię właśnie, która potrzebuje być zdefiniowana i skonfrontowana. Dlaczego? Ponieważ to wobec tej homofobii rzymscy katolicy i rzymskie katoliczki (nie tylko osoby LGBTQ+) przyjmują najróżniejsze strategie działania i/lub przetrwania. Co ta homofobia robi mojej głowie, co robi wspólnocie rzymskokatolickiej, której częścią jestem? Będę o tym pisać.
Dziś wiem, że to homofobia (a nie moja orientacja seksualna) była prawdziwym powodem moich myśli samobójczych, gdy miałem kilkanaście lat. Nawet jeśli nie fizyczne, istnieje dla mnie coś takiego jak zabójstwo lub samobójstwo duchowe — takie złamanie siebie pod wpływem opresyjnego nauczania, w którym dochodzi się do uwewnętrznienia rzymskokatolickiej homofobii, wtedy wróg nie jest już tylko „na zewnątrz”, ale w samym sercu — głosem nieustającego wewnętrznego samoodrzucenia i życia w permanentnym stanie poczucia winy związanego z samym faktem bycia gejem.
Dziś też wiem, że w zasadzie każdą poważną decyzję życiową, którą podejmowałem, była w cieniu odnalezienia się w opresyjnej dla mojej tożsamości i orientacji seksualnej rzeczywistości, o której nie mogłem mówić głośno bez poniesienia “instytucjonalnych” konsekwencji, zwłaszcza wtedy, gdy już zostałem wyświęcony na prezbitera.
Żadna strategia na przetrwanie w takim systemie nie podlega wartościowaniu czy ocenie. Nie można w przestrzeni opresyjnej oczekiwać od osób krzywdzonych jakichkolwiek innych decyzji i postaw — przyjęte, nawet absurdalne, są strategią przetrwania. Każdy ma inną. Nawet uwewnętrzniona homofobia, choć tragiczna, jest wyrazem poradzenia sobie z wykluczającą rzeczywistością. Nigdy nie oskarżę siebie za to, że ją przez część mojego życia przyjąłem i uwewnętrzniłem, bo nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakie są jej śmiercionośne konsekwencje — śmiercionośne przede wszystkim w wymiarze psychoduchowym.
W najbliższych tygodniach podzielę się z Wami moimi refleksjami, moim wyczerpującym psychicznie i duchowo wieloletnim wewnętrznym (zamkniętym w szafie) „dialogiem” z potworem, biblijnym Lewiatanem, którego imię to również „rzymskokatolicka homofobia”.
P.S. Używam sformułowania „homofobia”, ponieważ piszę ze swojej perspektywy bycia gejem. Jednak można śmiało w „homofobii” czytać inne rzymskokatolickie fobie, w tym bi-fobię, czy trans-fobię.
P.S. 2. Wyrażenia mają dla mnie kolosalne znaczenie — świadomie używam rozróżnienia na „rzymskokatolicką instytucję” oraz „rzymskokatolicką wspólnotę”. Ta pierwsza to zarówno osoby hierarchii kościelnej, które mają realną władzę, czyli biskupi (w tym kardynałowie) i przełożeni zakonni, jak i oficjalne dokumenty kościelne (wydawane przez hierarchię właśnie), które stanowią wykładnię dla działań duszpasterskich i realnie podejmowanych decyzji we wspólnocie rzymskokatolickiej. „Rzymskokatolicka wspólnota” to dla mnie wszyscy ochrzczeni utożsamiający się z byciem rzymskim katolikiem lub rzymską katoliczką — bez względu na to jak to rozumieją. Duchowi Świętemu dzięki, że już znaczna część tej wspólnoty otwarcie mówi „nie” rzymskokatolickiej homofobii, wprost wzywając do zmiany nauczania. O tym też napiszę.